„Nawet przyjaciel mój, któremu zaufałem, który jadł mój chleb, podniósł piętę przeciwko mnie” (Ps 41,10). W kulturze Wschodu wspólne spożywanie chleba było znakiem szczególnej przyjaźni. Dlatego uważano za straszliwą rzecz, gdy ten, kto potwierdził przymierze przyjaźni przez wspólne jedzenie chleba, zwracał się następnie przeciw swemu przyjacielowi. To właśnie uczynił Judasz. Musiał być uczniem szczególnie zaufanym, skoro spośród apostołów to on trzymał trzos, a więc był swego rodzaju ekonomem grona apostołów. A jednak, wysokie stanowisko jakie dzierżył i zaufanie, które zostało mu udzielone przez Jezusa i pozostałych apostołów, nie powstrzymały go przed zdradą Mistrza. Może jednym z powodów, który doprowadził Judasza do podjęcia tak radykalnego i odważnego kroku było to, że przez trzy lata podążania za Jezusem, słuchania Jego nauki, patrzenia na cuda, a przede wszystkim życia w Jego ciągłej obecności, nie dostrzegł on w Nauczycielu przyjaciela? Niewierność przyjaciela, której obrazem staje się dzisiaj dla nas zdrada Judasza, jest najboleśniejszą ze wszystkich ran. Psalmista powie: „Bo to nie wróg mnie lży, co mógłbym znieść. Nie mój przeciwnik wynosi się nade mnie, mógłbym się przed nim ukryć. Ale ty, człowiek równy mnie, powiernik mój i przyjaciel, z którym mieliśmy wspólne tajemnice, do domu Bożego chodziliśmy w tłumie” (Ps 55,13-14).

Jezus zaprasza mnie dzisiaj do spojrzenia na moją z Nim przyjaźń. Punktem wyjścia do tego jest pragnienie Jezusa, abym zobaczył w Nim przyjaciela. Scena z dzisiejszej Ewangelii ma miejsce w czasie ostatniej wieczerzy, a właściwie na samym jej początku, zaraz po umyciu przez Jezusa nóg apostołom. Niedługo po tym, Jezus wypowiada słowa, których Judasz nie zdążył już usłyszeć, ponieważ wyszedł z Wieczernika po spożyciu kawałka chleba. Jan Apostoł zanotował w 15. rozdziale swojej Ewangelii: „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. (…) Nie nazywam was sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mojego” (J 15,13.15). W pierwszej kolejności Jezus chce być moim przyjacielem. Moja relacja z Nim ma się opierać na prawach przyjaźni, nie zaś na lęku i bojaźni jako przed surowym i straszliwym Bogiem.

Za każdym razem, kiedy siadam z Jezusem przy stole Eucharystii, podaje mi On Chleb, który nie jest już tylko symbolem przyjaźni, ale w swojej istocie jest przyjaźnią, komunią – wspólnotą z Nim. Tylko ja sam wiem, ile jest we mnie Judasza, a ile Jana, który wsłuchiwał się w uderzenia Bożego serca. Tylko ja sam wiem, ile jest we mnie pragnienia ucieczki ze wspólnoty z Jezusem za cenę czegoś, co pozornie przyniesie mi więcej korzyści niż On, a ile trwania w bliskości z Nim na zawsze. Ale nigdy nie mogę zapomnieć, że nie wszystko jest stracone! Bo kogo Jezus raz nazwał przyjacielem, ten dla Niego pozostanie nim na zawsze. „Przyjacielu, po coś przyszedł…?”

Kiedy Jezus umył uczniom nogi, powiedział im: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować. Nie mówię o was wszystkich. Ja wiem, których wybrałem; lecz potrzeba, aby się wypełniło Pismo: Kto ze Mną spożywa chleb, ten podniósł na Mnie swoją piętę. Już teraz, zanim się to stanie, mówię wam, abyście, gdy się stanie, uwierzyli, że Ja jestem. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał”.

(J 13,16-20)

kl. Dominik Opyrchał