Bóg, dla którego nie ma nic niemożliwego

Rozpoznanie powołania jest nie konkretnym punktem w czasie i przestrzeni, ale procesem, przez który przechodzimy. Jest drogą, której nie da się pokonać naraz, w jednym momencie. Chciałbym podzielić się moimi doświadczeniami; obserwacjami, które poczyniłem, patrząc z perspektywy alumna drugiego roku, a które być może okażą się cenne, choćby dla mnie, a być może nie tylko.

Pierwsza myśl o kapłaństwie pojawiła się w moim umyśle w piątej klasie szkoły podstawowej, jednak nie był to plan na życie ani deklaracja, której zamierzałem się trzymać nieustępliwie. Była to myśl: „a może powinienem zostać księdzem?” Od klasy trzeciej byłem ministrantem, posługiwałem przy ołtarzu, brałem udział w nabożeństwach, widziałem zaangażowanie mojego księdza proboszcza w życie wspólnoty parafialnej. Z biegiem lat pogłębiałem moją wiedzę religijną, w tym liturgiczną. Życie parafii stało się w pewien sposób sporą częścią mojego życia – codziennie uczestniczyłem we Mszy świętej, brałem udział we wszystkich nabożeństwach, pielgrzymkach parafialnych, pomagałem w dekorowaniu kościoła na święta… W tym czasie ciągle była obecna we mnie myśl: „powinienem zostać księdzem”, jednak pozostawała marzeniem, gdyż do ukończenia szkoły pozostawało jeszcze dużo czasu.

Trzy lata gimnazjum i trzy lata liceum ogólnokształcącego z rozszerzeniem humanistycznym spędziłem w poczuciu, że seminarium jest jedynym właściwym dla mnie wyborem. Słyszałem o mniej lub bardziej ambitnych planach moich przyjaciół i kolegów, ale czułem, że moja droga jest inna. Z dziwną pewnością trwałem w tym przekonaniu. Nie usłyszałem głośnego wołania od Pana, ale codziennie cichy szept, który zdawał się mówić, że to kapłaństwo jest drogą dla mnie. Rodzina, przyjaciele i znajomi, nauczyciele często pytali o to, co chcę w życiu robić. Reakcje na moją odpowiedź bywały rozmaite: od śmiechu, przez akceptację i radość, aż po niezrozumienie. Jednakże opinia innych ludzi nie była dla mnie czynnikiem, który byłby decydujący, zwłaszcza, że decyzja i jej konsekwencje należały do mnie.

Z księdzem proboszczem pierwszy raz podjąłem temat seminarium, gdy przyszedłem prosić o opinię potrzebną przy rekrutacji. Nigdy wcześniej nie rozmawialiśmy o tym, ale czułem, że przeczuwał co się dzieje. Byłem mocno zaangażowany w życie parafii, wielu ludzi pytało, jednak on nigdy. Sprawa powołania to kwestia bardzo intymna, dotykająca głębi serca człowieka, który decyduje się odpowiedzieć na Boże wezwanie do szczególnego naśladowania Go.

Po egzaminach wstępnych i przygotowaniach, 20 września 2020 roku rozpocząłem pierwszy rok w Wyższym Seminarium Duchownym Archidiecezji Krakowskiej. Obecnie jestem alumnem drugiego roku i trwam na drodze rozeznawania mojego powołania, przygotowania do kapłaństwa; drodze, którą kroczę powoli od lat, a którą, jak ufam, prowadzi mnie Pan. Wystarczy Mu zaufać – tylko tyle i aż tyle – i dać Mu się poprowadzić. Nie jest to droga łatwa, ale nie opieramy się na sobie, ale na Nim – Bogu, dla którego nie ma nic niemożliwego.

kleryk Jan Truszczyński, rok II

Może rzeczywiście to mam być ja?

Pierwsze myśli dotyczące mojego powołania zaczęły się pojawiać w gimnazjum. Wydaje mi się, że dużo osób mniej więcej w tym wieku zaczyna snuć pierwsze poważne pomysły na to, co by chciało robić w swoim życiu w przyszłości. Złożyło się tak, że miałem znajomych, którzy dość szybko zaczęli układać sobie szczegółowe plany swojej przyszłości zawodowej, więc ja sam nie chciałem zostawać w tyle i też brałem sprawę na poważnie.

Od 13. roku życia, do samego wstąpienia do seminarium, co tydzień chodziłem na spotkania wspólnoty oazowej i nie będę ukrywał, bardzo odnalazłem się w tej grupie. W miarę jak coraz bardziej się angażowałem i miałem coraz głębsze doświadczenie wiary, odkrywałem też w sobie coraz wyraźniej myśl, aby wstąpić do seminarium duchownego, a swoje życie przeżyć jako kapłan.

Jednak sprawa nie była aż tak oczywista. Z perspektywy czasu widzę, że długo mi zajęło, zanim zaakceptowałem to, jakie miałoby być moje powołanie i przez większość czasu w gimnazjum i liceum, pomimo że byłem świadomy tego, jakie miałem uczucia, co do drogi kapłaństwa, to szukałem ciągle innych alternatyw na swoje życie. Widziałem siebie jako studenta na politechnice. Z dużym zaangażowaniem dążyłem do narzuconych sobie celów, jednak nawet to, że wszystko zdawało się układać jak powinno, nie sprawiło, że myśli o kapłaństwie mnie na dobre opuściły.

Ostatecznie dogoniły mnie one w czasie jednych rekolekcji oazowych o powołaniu i odnajdywaniu swojego miejsca we wspólnocie Kościoła. Wtedy po raz pierwszy postanowiłem się zmierzyć z tym co zdawało się być głosem Boga, gdyż dotychczas traktowałem wszelakie moje rozmyślania o zostaniu księdzem jako coś nierealnego, uciekałem od nich. Zacząłem zadawać sobie pytania: „Może rzeczywiście to mam być ja?”. Ten czas zadawania sobie pytań o powołanie pokrył się z moim wzrostem zaangażowania w posługę animatora oazowego, co też nie jest bez znaczenia, ponieważ dzięki tym doświadczeniom odkryłem, jak bardzo spełniam się przy pracy z ludźmi i poświęcaniu im swojego czasu i zaangażowania.

Nie potrafię podać jednego konkretnego momentu, gdy odkryłem ostatecznie, że chcę iść do seminarium i rozpocząć przygotowania do bycia księdzem, ale wiem, że rok przed zdawaniem matury wiedziałem już, że papiery chcę składać tylko do seminarium. Oczywiście ten rok nie przebiegał bez żadnych zawahań i wątpliwości, ale na szczęście nie byłem skazany na to, aby pozostać samemu z nurtującymi mnie pytaniami. Przez rok przed moim wstąpieniem do seminarium, pewien diakon odbywał swoją praktykę duszpasterską w mojej rodzinnej parafii. Jego obecność i wielokrotna gotowość do odbywania ze mną niełatwych rozmów bardzo mi pomogła na, jak to nazywam, ostatniej prostej do seminarium.

Ostatecznie myślę, że przez cały ten czas głos powołania był we mnie bez przerwy obecny. On wcale nie krzyczał, nie był wcale nachalny. Po prostu był. Tylko, gdy sam nie umiałem się przy nim zatrzymać, albo gdy tego nie chciałem, to Bóg posyłał mi ludzi lub wydarzenia, którzy na powrót zwracali moją uwagę na to, co jakoś we mnie było. Za to jak Bóg mnie dotychczas prowadził i zapewne dalej będzie prowadzić, jestem ogromnie wdzięczny.

kleryk Michał Cwynar, rok II

Odczytywanie Słowa

Aktualnie jestem alumnem II roku w seminarium, gdzie przygotowuję się do wypełniania mojej życiowej posługi, jaką jest kapłaństwo. Z pomocą Bożą mam nadzieję być dobrym i oddanym kapłanem. Chęci i energia są ogromne, ale jednocześnie nie wiem, jakie plany ma wobec mnie Ojciec, dlatego staram się wypełniać słowa, które codziennie wypowiadam na modlitwie: „bądź wola Twoja”.

Każda czynność ma swoje przyczyny, życie człowieka składa się z wielu składowych, które w efekcie umiejscawiają go w określonym miejscu i czasie. Także na moją decyzję o wstąpieniu do seminarium miało wpływ wiele czynników, wiele obserwacji i wiele przemyśleń.

Wychowałem się w pobożnej, katolickiej rodzinie. Mam wspaniałych rodziców, którzy mnie, jako dziecku, wyjaśniali prawdy wiary. Te podstawowe: kim jest Bóg, co to jest Msza Św., co się na niej dzieje, po co się modlimy, ale też te trudniejsze, wymagające np. „Tato, a dlaczego ten pan tak głośno śpiewa?” albo „dlaczego ten ksiądz tak niewyraźnie mówi? Przecież nic nie rozumiem”. Całą rodziną – wraz z bratem i siostrą uczęszczaliśmy co tydzień na niedzielną Eucharystię. Stało się to fundamentem, na którym oparłem moją relację z Jezusem.

W młodości angażowałem się w życie parafii: służyłem przy ołtarzu, chodziłem na spotkania młodzieży parafialnej, pomagałem w różnych akcjach zarówno z inicjatywy świeckich, jak i księży. Cała ta działalność rozwinęła we mnie wiele przydatnych cech. Służba przy ołtarzu pomogła mi w utrzymaniu dyscypliny i regularności (wszakże czy się chce, czy nie, trzeba było trzy razy w tygodniu przyjść i służyć przy ołtarzu), poznałem też wielu wartościowych ludzi, którzy dawali przykład swoim życiem i od których uczyłem się zalet. Wiele z nich pielęgnuję do dzisiaj.

Sama idea kapłaństwa narodziła się już w szkole, chociaż wtedy, to było zwykłe „gdybanie” o swojej przyszłości, bez jakiś większych konkretów. „Na poważnie” o swoim powołaniu zacząłem myśleć w ostatniej (wtedy jeszcze trzeciej) klasie liceum. Jednak wybrałem wtedy studia w Krakowie na AGH-u. Urok tego miasta i tak przyciągnął studenta do siebie, czy to na studia kapłańskie, czy świeckie. Można myśleć kategoriami „karierowymi”, że rok studiów jest rokiem straconym. Bzdura. Nie żałuję decyzji, a wręcz przeciwnie – ten czas był niesamowicie owocny, jeśli chodzi o utwierdzenie się w moim powołaniu. Dostrzegłem, że moje pragnienie nie gaśnie z czasem, a coraz bardziej płonie. Wtedy najwięcej czasu poświęciłem na poszukiwanie Boga i nawiązywanie relacji z Nim. Poszukiwałem Największej Wartości, Prawdy, Kogoś, kto rządzi światem i moim życiem. Czegoś, co jest najważniejsze w mojej hierarchii wartości. Czy to przyjaźń, czy to Bóg, czy rodzina, czy sprawianie radości drugiemu, czy zaangażowanie społeczne, czy to poczucie bycia kochanym i ważnym dla bliskiej osoby. Swój czas poświęcałem szczególnie na odkrywanie Boga i Jego poszukiwanie. Odkrywałem krok po kroku, jaki On jest. Był to swego rodzaju nieformalny, roczny etap propedeutyczny, jaki (już oficjalnie) podejmują kandydaci do seminarium. Czas, w którym powoli odkrywałem piękno modlitwy, zachwycałem się cudownością Eucharystii, na której każdego dnia Jezus Chrystus ofiaruje się za nas tak samo, jak to uczynił dwa tysiące lat temu na Golgocie. Każdego dnia Jego przymierze z nami – ludźmi – jest odnawiane i potwierdzane. Z tej Tajemnicy wypływa dla mnie siła, z którą jestem w stanie przejść codzienne trudności, ale też pokonać moje problemy i słabości. Także teraz doświadczenia z tamtego roku pomagają mi w przejściu przez trudniejsze, kryzysowe chwile.

Jestem ogromnie wdzięczny Panu Bogu za to, że skierował do mnie słowa „Pójdź za Mną”. Nie był to głos czy szum z nieba, ale ciche pragnienie w sercu, które z czasem, dzięki modlitwie i łasce Bożej, udało mi się odczytać. Głęboko w sercu pragnę, by mój ulubiony fragment z Pisma Św. był odzwierciedleniem mojej posługi Bogu i ludziom. „Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby Ojciec dał wam wszystko, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje” (J 15, 14-16). Moim skrytym marzeniem jest, bym na łożu śmierci w tych właśnie słowach mógł zobaczyć swoją historię życia. By finalnie moim „numerem jeden” okazał się Bóg i by wszystkie moje czyny, myśli, słowa były Jemu podporządkowane i zgodne z Jego wolą. Bym był narzędziem w Jego rękach do szerzenia Bożego miłosierdzia.

kleryk Mateusz Michalik, rok II

Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał

Czy można wyrazić słowami coś, czego sami nie rozumiemy? Jak przekazać tajemnicę, która każdego dnia nas przerasta?

Kilka dni temu miałem okazję rozmawiać z Johnem. Przyjechał z Florydy, by pomagać podczas kryzysu humanitarnego spowodowanego wojną na Ukrainie. Kiedy jechaliśmy do sklepu, by zakupić niezbędne artykuły, zapytał: „Jaki powinien być dobry ksiądz?” Pytanie to nieco mnie zaskoczyło, ponieważ mój rozmówca wierzył w Boga, ale do Kościoła miał raczej obojętny stosunek. Co więcej, nie potrafiłem udzielić mu wtedy jednoznacznej odpowiedzi…

Każdy z nas w wyjątkowy, właściwy dla siebie sposób odkrywa powołanie. Kiedy zbliżał się koniec szkoły średniej, a na horyzoncie pojawiało się pytanie: „Co dalej?”, coraz bardziej zastanawiałem się co przyniesie mi w życiu szczęście. Odpowiedzi jakie się nasuwały, były bardzo różne: rodzina, kariera zawodowa, realizowanie pasji… Jednak w mojej głowie była obecna jeszcze jedna, całkiem odmienna myśl. Było to pragnienie, aby z swojego życia uczynić dar dla innych, by służyć ludziom jako kapłan.

Nie potrafię powiedzieć, kiedy po raz pierwszy zagościła ona w mojej głowie. Po prostu była obecna już od czasu gimnazjum. Niewątpliwy wpływ na jej pojawienie się mieli księża, których miałem okazję spotkać, a którzy imponowali mi swoją pracą i służbą innym. Jednak co ważniejsze zaczynałem rozumieć, że życie bez Chrystusa nie ma sensu. Że pragnie On być Bogiem bliskim, że pragnie być MOIM Bogiem, a im bardziej się od Niego oddalam, tym większa ciemność mi towarzyszy. Niezwykłe było także dla mnie uczucie, gdy oddalałem się od kratek konfesjonału – świadomość, że nie muszę się niczego bać, bo na nowo jestem zjednoczony z Jezusem.

Czym innym jest jednak brać pod uwagę wstąpienie do seminarium, a czym innym odważyć się i przekroczyć jego próg. To nie była łatwa decyzja. Upływały kolejne miesiące ostatniej klasy liceum, matura, długie wakacje. Należało składać papiery na studia, a ja choć się modliłem i poświęcałem czas Bogu, to miałem wrażenie, że milczy, jakby przestał się mną interesować. Nie wiedziałem co robić. Moje zdezorientowanie spotęgował fakt, iż dostałem się na wymarzone studia, jednak zapas punktów przy rekrutacji był niewielki i spodziewałem się, że jeżeli z nich zrezygnuję, to drugi raz taka szansa się nie powtórzy.

Minęła pierwsza seminaryjna rekrutacja, a ja dalej ze sobą walczyłem. Chodziłem do pracy, jednak im więcej dni upływało, tym ja stawałem się coraz bardziej nieobecny. Kilka dni przed zakończeniem naboru (a był to już wrzesień) – zadzwoniłem do seminarium i umówiłem się na rozmowę wstępną. Nikomu poza bratem nic nie powiedziałem – chciałem by była to moja wolna decyzja. Jak się okazało, ku zaskoczeniu wszystkich, po kilku tygodniach, rozpoczynałem nowy rok akademicki, jako kleryk pierwszego roku.

Po co to wszystko opowiadam? Bo zdaję sobie sprawę z tego, że dzisiaj bardzo trudno odpowiada się na Boże wezwanie. Nie pomaga w tym świat, w którym żyjemy, wartości, które są promowane. Jednak wierzę, że jeżeli Bóg cię wzywa, to tylko wypełniając to powołanie, możesz być w pełni szczęśliwy.

Wracając do pytania Johna… Choć jestem dopiero na III roku, odpowiedziałbym, że dobry ksiądz to człowiek, który idzie przez życie, trzymając za rękę Jezusa. Nie jesteśmy bowiem w stanie przewidzieć i przygotować się na wszystkie sytuacje, które czekają nas w seminarium, a co dopiero w życiu kapłańskim. Nie będziemy specjalistami w każdej dziedzinie; na pewno staną przed nami problemy, które nas przerosną. Jednak, jeżeli idziemy razem z Nim, to cokolwiek by się działo, damy radę, bo to nie my będziemy działać, ale On sam. Po prostu: „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj Mu: On sam będzie działał” (Ps 37, 5).

kleryk Jakub Romek, rok III

Czy chcesz zostać księdzem? Nie, nigdy!

Moja droga do seminarium, nie była prosta i czytelna, nikt z nas przecież nie rodzi się klerykiem, czy księdzem. Tytułowe pytanie „Czy chcesz zostać księdzem?” pojawiało się w moim życiu jak mantra, często i z różnych stron. Zawsze odpowiadałem przecząco, nie zgadzałem się na to. Dopiero z czasem zrozumiałem, że może przez te słowa chce coś do mnie powiedzieć Bóg i zacząłem rozeznawać. Rozeznawanie to czas stałego pytania Boga, o to czego ode mnie pragnie, gdzie mam być w Jego Kościele oraz co robić przez całe swoje życie. Stale odkrywam czego On pragnie, a nie ja, bo tylko tak będę szczęśliwy, kiedy Jemu w pełni zawierzę. 

Wracając do tego momentu jak znalazłem się w seminarium, myślę o trzech przestrzeniach, które tak bardzo na mnie wpłynęły. Pierwszą był mój dom, rodzina. Wychowałem się w wierzącej atmosferze. Od dziecka było dla mnie czymś normalnym iść w niedzielę na msze świętą, majówkę, czerwcówkę. Do dziś pamiętam mojego dziadka, który co rano i co wieczór klęczał przy łóżku na modlitwie. Czy tatę, który zawsze przed wyjazdem do pracy zatrzymywał się i ufnie modlił. Mama uczyła mnie modlitwy i mi w niej towarzyszyła. To była szkoła wiary. Gdyby nie ona nie byłoby mnie w seminarium.

Kiedy po I Komunii Świętej wstąpiłem do Służby Liturgicznej, od początku sprawiało mi to wiele radości. Służba przy ołtarzu, bycie lektorem, ceremoniarzem, przygotowywanie asyst, zbiórek, spotkań, bardzo mnie motywowało do działania i służenia w ten sposób innym. Moje powołanie wzrastało przy ołtarzu. Tam mogłem prawdziwie i niezwykle blisko spotkać się z Bogiem. Liturgia od lat była i jest trzonem mojego życia, dużo czasu poświęcałem na jej odkrywanie, by w tym wszystkim poznawać Chrystusa i modlić się nią. By ona przenikała do mojego życia w każdym wymiarze, bym dawał siebie Bogu, jak Chrystus.

Niezwykle ważnym miejscem odkrywania mojego powołania były Grupy Apostolskie Ruchu Apostolstwa Młodzieży w parafii, udział w rekolekcjach. W szkole podstawowej bardzo zaangażowałem się w parafialną Grupę Apostolską. Pewnego razu zostałem zachęcony do wyjazdu na rekolekcje. Ta przygoda trwała 8 lat do momentu wstąpienia do seminarium. Zostałem animatorem, prowadziłem spotkania formacyjne i grupę na rekolekcjach i w parafii. Organizowałem różne wyjazdy i spotkania o różnej tematyce. Odpowiadałem za liturgię, asysty na rekolekcjach i innych wydarzeniach. Ten czas spotkań z drugim człowiekiem, pokazał mi piękno i bogactwo Kościoła. Ile on skrywa drogocennych skarbów w ludziach. To powierzanie mi odpowiedzialności za drugiego człowieka wpłynęło na to, że chcę odpowiadać za innych w przyszłości i być dla nich, jak Bóg da, jako ksiądz. Tam poznałem wielu wspaniałych kapłanów, którzy są dla mnie wzorem. Rekolekcje i formacja pokazały mi bogactwo różnego zaangażowania w Kościele, bo w nim każdy ma swoje miejsce, którego nikt inny nie zapełni. Czas formacji zbliżył mnie do Słowa Bożego i liturgii. 

Mogę śmiało powiedzieć, że dzięki Służbie Liturgicznej i Grupom Apostolskim jestem w seminarium. To one podprowadzały mnie do Chrystusa. To tam nauczyłem się szukać odpowiedzi na trudne pytania w liturgii Słowa na dany dzień. Znalazłem odpowiedź i odkryłem seminarium. To dzięki tym dwóm wspólnotom codziennie odnajduję swoje miejsce w Kościele i słucham Słowa Bożego. To one motywowały mnie do stałego rozwoju oraz pogłębiania wiary. Tam zobaczyłem piękno i zaangażowanie młodego człowieka w Kościele, mogę się wiele uczyć od innych. One nauczyły mnie pokory, że nie muszę wszystkiego wiedzieć i znać odpowiedzi na każde pytanie. Na rekolekcjach uświadomiłem sobie, że najistotniejsze jest bycie dla drugiego człowieka. To tam odkryłem, jak bardzo potrzebne jest świadectwo młodego katolika w jego środowisku, jak ważne jest by być świadkiem Chrystusa. 

Na mojej całej drodze odkrywania towarzyszy mi Najświętsza Maryja Panna. To modlitwa przez jej wstawiennictwo o rozeznanie powołania wskazała mi drogę ku kapłaństwu. To każde spotkanie z nią, na modlitwie w Czerneńskim Sanktuarium Matki Bożej Szkaplerznej, napełnia mnie pokojem, ufnością i bezpieczeństwem. To różaniec przybliża mnie do tajemnic Jej Syna. Ona wychowuje na swoim łonie kapłanów, według Serca Jezusowego. Tych, którzy będą przez całe swoje życie zasłuchani w bicie Boskiego Serca. Teraz na pytanie „Czy chcę zostać księdzem?” odpowiadam „Tak, chcę, jeśli Bóg tego chce”. Jeśli Chrystus pragnie mojego kapłaństwa, to będzie o nie walczył za wszelką cenę. Jeśli jednak nie, na próżno moje różne starania. 

kleryk Bartosz Mikrut, rok III

Historia powołania

Mam na imię Dominik. Pochodzę z rodziny katolickiej. Zarówno moja mama, jak i mój tata wychowywali się w rodzinach wierzących. Mam dwójkę młodszego rodzeństwa – siostrę i brata.

Od momentu, kiedy skończyłem dziewięć lat należałem do Liturgicznej Służby Ołtarza w mojej rodzinnej parafii, gdzie stale się udzielałem, najpierw jako ministrant, a potem jako lektor. Było to środowisko, w którym zdobyłem wielu przyjaciół i po prostu dobrze się czułem. Moja rodzinna parafia nigdy nie była specjalnie obfita w powołania kapłańskie lub zakonne, chociaż kilku księży i zakonników z niej pochodzi. Moje dzieciństwo z całą pewnością było dobre i pełne chwil, do których chętnie wracam. Zawsze uchodziłem za towarzyską i wesołą osobę, która widząc problem, stara się go rozwiązać.

Swoją pobożność wykształciłem w rodzinnym domu, w którym, odkąd pamiętam był duży kult Matki Bożej. Rodzice zawsze stawiali nacisk na życie zgodne z wartościami chrześcijańskimi, a swoją małżeńską miłością zawsze byli wzorem dla mnie i rodzeństwa. Z księżmi pracującymi w parafii zawsze pozostawałem w przyjaznych i życzliwych relacjach, i śmiało mogę powiedzieć, że oni również mieli wpływ na moje życie duchowe. Swoim życiem i przykładem zawsze pokazywali mi piękno życia kapłańskiego.

Nie potrafię wskazać jednego momentu, który zaważyłby na moim pragnieniu wstąpienia do seminarium, jednakże ogromny wpływ na mnie miały Światowe Dni Młodzieży, odbywające się w Krakowie. Miałem wówczas 18 lat, a w mojej głowie zrodziła się myśl: „A może zostałbym księdzem?”. Początkowo uważałem, że ta myśl szybko mi przejdzie. W dalszym ciągu prowadziłem życie normalnego chłopaka, jednak „wołanie” było coraz głośniejsze – im bardziej starałem się zająć swoją głowę i czas obowiązkami, tym bardziej nie mogłem zaznać spokoju ducha. Po upływie sześciu miesięcy stwierdziłem, że nie jestem już w stanie dłużej być sam z tymi myślami. Pewnego dnia zapytałem więc zaprzyjaźnionego księdza, który był opiekunem Służby Liturgicznej czy jego zdaniem ja nadaję się na księdza? Na jego twarzy szok mieszał się z radością. Udzielił mi kilku cennych rad, z których najcenniejszą była ta, żebym póki co starał się żyć wciąż jak człowiek w moim wieku, a Bóg pokaże co dalej.

Następną osobą, z którą postanowiłem się podzielić moimi zamiarami był ksiądz proboszcz. Przyznał, że wcale nie jest zaskoczony, ponieważ widział, że coś się ze mną w ostatnim czasie dzieje – sporo przesiaduję w kościele i ciągle chodzę zamyślony.

Zdając maturę w roku 2018, byłem niemal pewny, że chcę wstąpić do seminarium, nie wiedziałem jednak czy chcę to zrobić od razu po zakończeniu szkoły, czy może dać sobie rok przerwy i spróbować sił na innych studiach. Początkowo złożyłem papiery na studia związane z architekturą i pomimo tego, że dostałem się, nadal czułem, że chcę czegoś innego. Postanowiłem umówić się na rozmowę wstępną do seminarium i tym samym rozwiać moje wątpliwości. Po dłuższej rozmowie z księdzem rektorem nabrałem przekonania, że chcę pójść tą drogą.

Najtrudniejsze było powiedzenie rodzicom. Ciągle czekałem na odpowiedni moment, ale w końcu postanowiłem im powiedzieć. Mama i tata byli bardzo zaskoczeni, chociaż później sami mówili, że domyślali się tego przez ostatni rok, ale nie chcieli mi nic mówić, żebym nie kierował się ich opinią.

W czasie wakacji o moich planach poinformowałem resztę rodziny i przyjaciół. O ile lekko bałem się ich reakcji, o tyle ku mojemu zaskoczeniu spotkałem się z bardzo pozytywnym odbiorem ze strony każdego człowieka.

Do seminarium wstąpiłem w roku akademickim 2018/2019. Aktualnie jestem alumnem II roku. Nie wiem, gdzie zakończy się moja droga, ale wiem, że jakikolwiek będzie miała koniec – to Pan Bóg zaprowadził mnie do seminarium i chcę realizować Jego plan wobec mnie i wtedy na pewno będę szczęśliwy.

kleryk Dominik Bucki, rok IV

Moja droga

«Zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię, nim przyszedłeś na świat, poświęciłem cię, prorokiem dla narodów ustanowiłem cię» (Jr 1,5).

Zgodnie ze słowami Pisma Świętego wszystko zaczęło się dużo wcześniej, zanim przyszedłem na świat. Pan Bóg zaplanował mnie, tak, jak każdego człowieka, już przy stworzeniu swojego dzieła, jakim jest świat. Po moim narodzeniu wszystko układało się jak powinno. Włączenie do wspólnoty Kościoła przez Chrzest, przyjęcie Pierwszej Komunii oraz późniejszy sakrament bierzmowania, które miały miejsce w mojej rodzinnej parafii. Jako dziecko niczym się nie wyróżniałem, nie urodziłem się w ornacie, nie mówiłem językami. Można by powiedzieć, że byłem taki jak wszyscy. Pierwsze wewnętrzne poruszenia zaczęły się, gdy miałem czternaście lat, czyli trochę przed bierzmowaniem. Powiedzieć można, że to, co się stało, było trochę śmieszne, ale prawdziwe. Podczas pewnego spotkania z księdzem dobrze mi znanym, wylądował mi na głowie jego biret. Słowa, które powiedział, jak i cała zaistniała sytuacja, tkwią w mojej głowie do dziś. Ja nie wiedziałem co się dzieje, czułem, że coś dziwnego miało miejsce, a w tle usłyszałem słowa: Pasowałoby ci”. Zacząłem się śmiać, pomyślałem sobie, no przecież to niemożliwe, gada coś głupiego. Ale te słowa jakoś we mnie zaczęły pracować. Pierwsza reakcja odrzucenia z czasem stawała się codziennym rozmyślaniem nad tym, czy to w ogóle byłoby możliwe. I tak się zaczęło. Z prostego gestu. To dało początek moim poszukiwaniom. Szperałem w Internecie w poszukiwaniu informacji dotyczących kapłaństwa, seminarium, zakonu. Oprócz tego był to również czas mojego osobistego zbliżenia się do Kościoła. W szkole brałem udział w konkursach religijnych, w parafii zaangażowałem się w oazę, uczestniczyłem w Eucharystii częściej niż tylko w niedziele. Powoli poprzez coraz bardziej żywy udział w życiu lokalnego Kościoła zapoczątkował się we mnie rozwój duchowy. Potrzebowałem czegoś więcej niż tego tak zwanego ,,niedzielnego katolika”. Do ręki wziąłem różaniec, Pismo Święte. To, co robiłem, coraz bardziej dawało mi wewnętrzną radość i ukojenie. Sprawiało, że moje poszukiwania własnego miejsca na ziemi stawały się coraz częstsze. Początkowo mając kontakt z pewnym zakonem, myślałem o pójściu w tę stronę. Ale potoczyło się inaczej. Na swojej drodze, tuż obok siebie, miałem prawdziwych kapłanów, którzy pomagali mi patrzeć na to, co się we mnie dzieje przez pryzmat ich doświadczenia. To oni prowadzili mnie ścieżką Kościoła. Piesze pielgrzymki, spotkania młodych na polach lednickich czy udział w Duszpasterstwie Powołań działającym przy naszym seminarium, dawały mi świadomość tego, że życie z Chrystusem jest czymś pięknym, czymś wartym poświęcenia. Tak dodawało mi to otuchy, że już w liceum wiedziałem, co konkretnie chcę ze sobą zrobić po maturze. Mając siedemnaście lat przystąpiłem do liturgicznej służby ołtarza, zaangażowałem się w prowadzenie grupy młodzieży, a także w organizację różnych uroczystości w parafii, np. Bożego Ciała. Takie zwykłe i proste do zrobienia rzeczy, które dawały mi siłę. To przekazywało mi w głębi ducha przekonanie o chęci bycia blisko Boga, o tym, aby Mu służyć, ale także, aby oddać się ludziom, wśród których uwielbiałem przebywać.

W 2018 roku nadszedł czas decyzji – niełatwej, szczególnie w tamtych czasach, nieprzychylnych dla Kościoła. To, co się działo, nie zdołało mnie odepchnąć od wybranej wcześniej drogi, a wręcz przeciwnie, przekonywało do tego, że mogę się do czegoś przydać. Po przyjęciu, wstąpieniu do seminarium i rozpoczęciu formacji bywało nieraz trudno, ale zawsze Pan Bóg dawał mi pocieszenie i ukojenie w Nim samym. Mimo dylematów, czasem też napływających z zewnątrz sugestii, że to nie dla mnie, staram się za każdym razem bardziej słuchać tego, co mówi Jezus, a nie ludzie. To On daje owo cudowne wewnętrzne pragnienie, także jedynie On może je zaspokoić. Nie mam pojęcia co będzie dalej, jak potoczy się moja droga, czym się zakończy, czy będzie to dar święceń… Wiem na pewno jedno: w każdym czasie mogę uciec się do mojego ukochanego Boga i powtórzyć słowa świętego Piotra: «Panie, do kogóż pójdziemy? Ty masz słowa życia wiecznego» (J 6,68).  

kleryk Piotr Talik, rok IV

Radosnego dawcę miłuje Pan…

Mam na imię Krzysztof. Pochodzę z parafii pw. św. Jana Chrzciciela w Brennej na Śląsku Cieszyńskim. Moje imię wywodzi się od greckiego słowa Christophoros, co w tłumaczeniu znaczy niosący Chrystusa lub przynoszący Chrystusa.

Odkrycie znaczenia swojego imienia od zawsze wiązało się z odkryciem sensu swojego życia. Tak też jest z osobistym powołaniem każdego człowieka. Na Chrzcie Świętym otrzymałem godność chrześcijanina, której nikt nie może mi odebrać. Otrzymałem także własne, osobiste imię. Święty Krzysztof jest dla mnie wzorem miłości i wierności Bogu. Wierzę, że moje imię chrzcielne jest także drogowskazem, projektem mojego życia. Mam nosić w sobie i przynosić innym Chrystusa.

Szczerze mówiąc, w dzieciństwie nigdy nie myślałem o tym, aby zostać księdzem. Nie byłem ministrantem, nie bawiłem się też w księdza, tak jak wielu moich kolegów, którzy wykorzystując puchar sportowy, andruty i pelerynę odprawiali domowe nabożeństwa. Ja od dzieciństwa, wpatrzony w przykład życia moich rodziców, marzyłem o podobnej przyszłości dla siebie. Chciałem mieć w życiu dorosłym kochającą rodzinę, duży dom i satysfakcjonującą pracę. Pan Bóg jednak postanowił poprowadzić mnie trochę inaczej, posłuchałem Go. Jestem teraz alumnem Wyższego Seminarium Duchownego w Krakowie i piszę to świadectwo. Patrząc na historię swojego życia, jestem przekonany, że nic nie działo się przypadkiem, a jeżeli to był przypadek, to na pewno starannie przygotowany przez Stwórcę. Wszystkie sytuacje, wydarzenia oraz spotkane osoby, były dla mnie wyjątkową lekcją, za którą jestem Bogu wdzięczny.

Obecność Pana Boga w moim życiu dostrzegałem od najmłodszych lat. Dla moich najbliższych, przede wszystkim rodziców i dziadków, wiara miała fundamentalną wartość. Każdy z nich tłumaczył mi prawdy wiary. To Oni swoim przykładem nauczyli mnie, jak powinna wyglądać niedziela, jak zachowywać się na Mszy Świętej oraz dlaczego warto się modlić. Podstawy chrześcijańskiej wiary uzupełniali katecheci, którzy przygotowali mnie do najważniejszych w moim dotychczasowym życiu sakramentów: Pokuty i Pojednania, Eucharystii oraz Bierzmowania. Chociaż od dziecka starałem się być sumienny w osobistej formacji duchowej, nie mogę powiedzieć, że już po zakończeniu gimnazjum byłem dojrzały w wierze i gotowy do świadczenia o Chrystusie. Czas szkoły średniej, u którego kresu wpisane jest decydowanie o swojej przyszłości, nie był oparty na właściwym dialogu z Bogiem. Skupiałem się bardziej na swoich planach i marzeniach, prosząc Boga o błogosławieństwo w ich realizacji. Nie pytałem czy taka jest Jego wola względem mnie. Marzyłem, aby zostać nauczycielem. Spotkałem w swoim życiu wyjątkowych nauczycieli języka polskiego, którzy potrafili wzbudzić we mnie i moich rówieśnikach wyższe uczucia. Przekazywali nam nie tylko wiedzę, ale uczyli przede wszystkim wrażliwości, kultury i mądrości życiowej. Byli oni dla mnie dużym wsparciem na drodze intelektualnego i ludzkiego rozwoju. Pan Bóg jest cierpliwy, pozwolił mi iść w przyszłość wyznaczonym przez siebie torem. Poszedłem!

Po zdaniu matury rozpocząłem studia polonistyczne na Uniwersytecie Jagiellońskim. Mogę śmiało powiedzieć, że wtedy rozpocząłem nowy etap w moim życiu. Spotkałem ciekawych ludzi, poznałem nowe miejsca, doświadczyłem, w jaki sposób funkcjonuje najstarszy uniwersytet w naszym kraju. Jednak już po kilku miesiącach pobytu w Krakowie, to nie uczelnia była najważniejszym punktem na mapie Krakowa. Zostałem członkiem Centralnego Duszpasterstwa Akademickiego przy Kolegiacie św. Anny, prowadzonego przez ks. Dariusza Talika. To właśnie ten kapłan swoją charyzmą potrafił zjednoczyć przy Chrystusie studentów różnych kierunków i razem z nimi stworzyć dom, w którym prowadził młodych ludzi od Uczty eucharystycznej do wspólnego posiłku w sali akademickiej. Zakochałem się w tej wspólnocie i pozostałem jej wierny przez 5 lat swoich studiów. Wspólna modlitwa, Eucharystia, wzajemne świadectwo, spotkania formacyjne, wyjazdy wspólnotowe, czytanie encyklik papieskich, długie nocne rozmowy oparte na zaufaniu i wierze w Chrystusa – to wszystko zaczęło kształtować we mnie nowego Krzysztofa, tego, który zaczął w sercu odkrywać pragnienie służby w imię Jezusa. Bez wątpienia to wspólnota pomogła mi w kształtowaniu osobistej relacji z Bogiem i dała możliwość rozwoju w miłości poprzez służbę i zaangażowanie. Choć z upływem kolejnych miesięcy angażowałem się coraz bardziej, pełniąc różne funkcje, jestem pewny, że w ostatecznym bilansie więcej otrzymałem od wspólnoty, aniżeli mogłem jej dać. Wszystkie te doświadczenia nauczyły mnie, że o wiele więcej radości jest w dawaniu. Odkryłem głębię dwóch ważnych zdań z Pisma Świętego, które prowadzą mnie od tego czasu. Pierwsze brzmi Nikt z nas nie żyje dla siebie (Rz 14,7), a drugie: Radosnego dawcę miłuje Pan (2 Kor 9,7).

Nie potrafię wskazać jednego konkretnego momentu, który miał największy wpływ na decyzję o wstąpieniu do seminarium. Nie wiem, czy było to w Rzymie podczas kanonizacji św. Jana Pawła II? Czy na wyjeździe misyjnym z MTT u Polaków na Litwie, gdzie tak bardzo widoczny był brak kapłana i tęsknota ludzi za księdzem i Eucharystią. Czy podczas Światowych Dni Młodzieży w Krakowie, kiedy widziałem z bliska życie i zaangażowanie duchownych? A może wtedy, kiedy czytałem Ewangelię wg Św. Mateusza nad Jeziorem Galilejskim?

Kaplica Wieczystej Adoracji
w Niepokalanowie

Choć te wszystkie wydarzenia w szczególny sposób dotknęły mojego serca, zachęciły mnie do głębszego umiłowania Najcichszej Obecności i oddania swoich dłoni Chrystusowi, to najbardziej wołanie Chrystusa słyszałem podczas osobistej modlitwy. Modliłem się o światło Ducha Świętego, aby wskazał mi drogę szczęścia w moim życiu. Czynnie uczestniczyłem w rekolekcjach mojej wspólnoty, byłem też na rekolekcjach ignacjańskich. Czułem, że Pan prowadzi mnie każdego dnia poprzez zwykłe, codzienne wydarzenia do odkrycia swojego powołania. Bóg, który zna mniej najlepiej, pozwolił mi dzięki Jego łasce utwierdzić się w decyzji, że w powołaniu kapłańskim osiągnę szczęście, zbawienie i będę zdolny tym szczęściem dzielić się z innymi. Niezwykle pomocne były świadectwa powołania księży, którzy mieli trudności z przyjęciem Bożej woli. Myślałem, skoro oni ze swoimi niedoskonałościami byli w stanie wypełnić wolę Bożą, to dlaczego ja, wsparty Jego pomocą, nie mógłbym podołać temu zadaniu? Zaufałem i wiem, że skoro Pan powołuje mnie do tak wyjątkowej i niełatwej misji, to na pewno zaopatrzy mnie w potrzebne zdolności do wykonania powierzonego zadania – jeśli taka będzie Jego wola.

Ostateczną decyzję podjąłem w 18 maja 2018 r. na Mszy Świętej w kościele św. Wojciecha na rynku w Krakowie. To właśnie w czasie tej Duchowej Uczty padło w Ewangelii pytanie Jezusa – Czy miłujesz mnie więcej? To nie było pytanie retoryczne! Wyznałem przed Nim swoją miłość, prosząc Go o przymnożenie wiary na drogę. Wsparty Jego błogosławieństwem pomyślnie zakończyłem studia i rozpocząłem proces rekrutacji do seminarium. Decyzję o przyjęciu mnie do grona alumnów odebrałem w lipcu i po wakacjach rozpocząłem formację seminaryjną.

Obdarowanie
Tyś we mnie stworzył
taką głębię,
ponad którą unosi się
tylko Twój Duch.
Tyś mi dał, Panie,
takie pragnienie,
które zaspokoić możesz
tylko Ty sam.
Tyś mnie obdarzył
takim Darem
na który odpowiedzią
możesz być tylko….
MIŁOŚĆ
to znaczy wszystko w darze.

diakon Krzysztof Kawik, rok V

Broszura