Kiedy Jezus nasycił pięć tysięcy mężczyzn, zaraz przynaglił swych uczniów, żeby wsiedli do łodzi i wyprzedzali Go na drugi brzeg, do Betsaidy, zanim odprawi tłum. Gdy rozstał się z nimi, odszedł na górę, aby się modlić. Wieczór zapadł, łódź była na środku jeziora, a On sam jeden na lądzie. Widząc, jak się trudzili przy wiosłowaniu, bo wiatr był im przeciwny, około czwartej straży nocnej przyszedł do nich, krocząc po jeziorze, i chciał ich minąć. Oni zaś, gdy Go ujrzeli kroczącego po jeziorze, myśleli, że to zjawa, i zaczęli krzyczeć. Widzieli Go bowiem wszyscy i zatrwożyli się. Lecz On zaraz przemówił do nich: «Odwagi, Ja jestem, nie bójcie się». I wszedł do nich do łodzi, a wiatr się uciszył. Oni tym bardziej byli zdumieni w duszy, że nie zrozumieli sprawy z chlebami, gdyż umysł ich był otępiały.
(Mk 6, 45-52)
W dzisiejszym rozważaniu Słowa Bożego zwróćmy naszą uwagę na samotność, mimo, że nie jest ona tematem najchętniej przez nas poruszanym, ani też nie leży w sednie Dobrej Nowiny.
Dzisiejsza perykopa wylicza sześć sytuacji samotności:
- Samotne odprawienie tłumów przez Jezusa (6,45)
- Samotna rozmowa z Ojcem na górze (w. 46)
- Samotne przebywanie na lądzie Jezusa (w. 47)
- Samotne wiosłowanie uczniów w czasie burzy (w. 48)
- Samotne kroczenie Jezusa po jeziorze (w. 48)
- Samotność uczniów mijanych przez swojego Mistrza (w. 48)
Można powiedzieć, że ten fragment Ewangelii jak żaden inny, może nam wiele powiedzieć o samotności, która zdaniem Matki Teresy, stanowi najstraszniejszą biedę, o wiele bardziej przerażającą niż porzuceni trędowaci na ulicach Kalkuty. Jednak samotność Jezusa, a samotność uczniów jest osadzona na całkiem innym poziomie.
Samotność Jezusa jest samotnością w bliskości Ojca i nieustannym prowadzeniu z Nim najważniejszego dialogu naszego życia. Nie można powiedzieć, że Jezus był samotny, gdyż jak sam powiedział przed wyruszeniem do Getsemani: „Ale Ja nie jestem sam, bo Ojciec jest ze Mną”(J 16,32). I choć czuł przygnębiające osamotnienie w Ogrójcu i na krzyżu, nigdy nie był sam. Był sam w oczach świata, bo modlił się bez ludzkiego towarzystwa oraz nie szukał na siłę taniego zainteresowania, czy wianuszka wielbicieli.
Nad jeziorem Galilejskim Chrystus odprawił swoich uczniów, by sam mógł z kolei odprawić tłumy. Być może dlatego, że nie chciał ograniczać swobody ludzi, którzy już spotkali się z szorstkością apostołów w stosunku do przynoszonych dzieci, czy ich bezradnością oraz religijnym skompromitowaniem, wobec podjętej parę chwil wcześniej nieudanej próby uwolnienia opętanego. A może chciał wrzucić sytych, zdumionych Jego wielkością i usatysfakcjonowanych uczniów na głęboką wodę – by sprawdzić ich wiarę, opartą nie tylko na pełnym żołądku, ale zaufaniu nawet w najcięższym doświadczeniu. Jezus przeszedł sam obok uczniów, jak sam dołączył potem do nich w drodze do Emaus, a im zabrakło wiary – rozpoznali Go, jako zjawę, czy przypadkowego wędrowca, a nie Tego, który przyszedł, jak śpiewamy we współczesnej pastorałce, „żeby zająć wśród nas puste miejsce przy stole”.
Samotność uczniów jest samotnością bezradności i braku obecności Chrystusa. Mimo, że w tym samym rozdziale możemy przeczytać o wyposażeniu ich w nadzwyczajne charyzmaty, uczniowie nie mogą poradzić sobie z wichrem, choć wcześniej uzdrawiali chorych i wyrzucali demony (Mk 6, 12-13). W czasie największej słabości, między trzecią a piątą w nocy, strudzeni przy wiosłowaniu pod prąd, apostołowie nie są zdolni prosić o pomoc Zbawiciela, a jedynie krzyczeć z obawy przed zjawą. Ten niesamowity paradoks uczniów może stanowić dla nas pociechę w doświadczeniu duchowych trudności – skoro oni, po tylu dniach spędzonych z Jezusem, posiadający Jego moc zawiedli, to i nasze osobiste upadki nie są „końcem świata”. Z drugiej strony pokazują nam jasno, że wybieranie naszej własnej samotności, a nie samotności Jezusowej, może doprowadzić do straszliwej pomyłki, a nawet do zatopienia w odmętach burzy. Dopóki nie zrezygnujemy z naszej samotności, która jest brakiem obecności Boga, nie łudźmy się, że kroczymy dobrą drogą. Samotność może bardzo szybko przerodzić się w osamotnienie pozbawione nadziei, w którym nie jesteśmy w stanie uczynić w pielgrzymce wiary ani jednego kroku naprzód. Boimy się pozbawienia rodziny, przyjaciół, a nie boimy się pozbawienia Boga z naszego życia. Nie bójmy się samotności tego świata, bójmy się i o wiele bardziej przejmujmy się samotnością bez Chrystusa. Ona naprawdę jest przygnębiająca!
Zaprośmy dziś Jezusa do łódek naszych serc, aby wypełnił naszą samotność swoją bliskością, nawet jeśli czujemy się w centrum uwagi świata i nie narzekamy na brak osób wokół siebie. „Odwagi, to Ja jestem, nie bójcie się!” Tylko od nas zależy, czy historia z jeziora Genezaret powtórzy się w naszym życiu. Wybór tej „samotności” cały czas jest w zasięgu naszego serca. Czy jednak czujemy się dzisiaj na tyle „samotni”, by poprosić Go o przyjście?
Piotr Leśniak