Pisać o pokoju, gdy tuż obok toczy się wojna, jest łatwo i trudno zarazem. Łatwość to nie spłycanie czy niewrażliwe oswajanie. Ot, po prostu przemoc można szybko skonfrontować z jej przeciwieństwami. I nic więcej. Bo trudność jest oczywista. Jest przytłaczająca. Kiedy leje się krew niewinnych, każda myśl o końcu konfliktu stanowi zmieszanie nadziei i rozpaczy. Nawet jeśli widać byłoby kres sporu, cierpienie ofiar, którego nie da się cofnąć, rozdziera serca tak wielu ludzi.
Pokój zaczyna się we mnie
Podczas każdej Eucharystii, po modlitwie „Ojcze nasz”, kapłan wypowiada modlitwę nazywaną embolizmem. Prosi w niej Boga, aby obdarował błagający Kościół wybawieniem od zła i ofiarował mu pokój tu i teraz: „obdarz nasze czasy pokojem”. Wołanie do Pana, tak dramatycznie aktualne. Oby wypełnił pokojem to, co jest naszym „dzisiaj”. Chodzi nie tylko o zawieszenie broni, choć to ważna część bieżących potrzeb Ukrainy i tylu innych miejsc, gdzie ludzie giną wciąż przez agresję i wrogość. Potrzeba jednak dotarcia do głębi, by doświadczyć łaski przebaczenia i pojednania – by czyniący zło porzucili je i okazali skruchę. Nie można szukać tej głębi gdzieś daleko, za kolejnymi granicami czy frontami walki. Ona pozostaje i zawsze będzie w nas samych. To tutaj zaczyna się pokój. W mojej osobistej decyzji, jak rozwiązać trudną sprawę: czy wybrać odwet, czy odpuścić, nawet jeśli kosztuje to faktycznie wiele wewnętrznego bólu, bo trzeba przełknąć gorycz wyrzeczenia i niezrozumienia. Dobrze wyraził to arcybiskup Grzegorz Ryś w homilii, którą wygłosił podczas Eucharystii sprawowanej przy grobie świętego Jana Pawła II, 24 lutego br. „Będziemy pewnie dzisiaj wiele debatować i rozmawiać o Ukrainie, o tym co tam się dzieje. Będziemy wypowiadać swoje osądy. Czy jesteście w pokoju ze wszystkimi? Czy nie jest tak, że potrzebujecie komuś podać rękę, nie jest tak, że potrzebujecie kogoś poprosić o wybaczenie, czy nie jest tak, że potrzebujecie wreszcie udzielić wybaczania komuś, komu odmawiacie tego wybaczenia latami? «Zachowujcie pokój między sobą». Być może to jest ta mała rzecz, od której możemy zacząć, od której kto wie, czy nie zależy pokój na świecie?” – mówił metropolita łódzki.
Chrystus: to On jest naszym pokojem
Przytoczona wyżej homilia była komentarzem do perykopy z Ewangelii według świętego Marka, zakończonej tym konkretnym wezwaniem: „miejcie sól w sobie i zachowujcie pokój między sobą” (Mk 9, 50b). Pokój jest częścią smaku – esencją wyrazistości, jaką winien mieć w sobie człowiek wierzący w Chrystusa. Nawet więcej – wierzący Chrystusowi. Nie wystarczy samo przyjęcie faktu istnienia Boga; to pewnie jakoś wiemy nie od dzisiaj lub o tym słyszeliśmy. Trzeba Mu zaufać zwłaszcza w perspektywie zła, jakie nas otacza coraz ciaśniej, wciąż ściślej. Pytamy czasami, dlaczego Bóg stworzył zło – dlaczego dopuszcza cierpienie? Odpowiedź pada w ciszy, przeszywa ją na wskroś. To wolność sprzeciwiła się prawdzie o sobie samej – o pochodzeniu od Pana, który wszystko stworzył jako dobre. Wolna wola pierwszych ludzi dała się zwieść iluzji Złego. Tak naprawdę nie Bóg odwrócił się od nich: oni sami wybrali przekonanie, że poradzą sobie bez Niego. A Jego ból, Jego miłość okazała się tak wielka, że posłał samego Syna, który wziął na siebie całe to cierpienie i rozpacz, zawieszony na krzyżu. Czytamy u świętego Pawła: „Zechciał bowiem [Bóg], aby w Nim zamieszkała cała Pełnia, i aby przez Niego znów pojednać wszystko z sobą: przez Niego – i to, co na ziemi, i to, co w niebiosach, wprowadziwszy pokój przez krew Jego krzyża” (Kol 1, 19-20). Pokój jest skąpany we krwi – jednak zrodzony nie w dźwięku wystrzałów i eksplozji, lecz w szmerze ostatnich tchnień Jezusa na Kalwarii. Pokój kosztuje, bo wymaga mojej osobistej ofiary płynącej z miłości. Nie chcę cierpieć dla pozyskania czyjejś uwagi. Nie ma sensu swoisty patostreaming szarego dnia, gdy wysyłam do innych komunikaty, jak mi źle, by pokazać im: to wasza wina, to wasza zasługa, a ja przyjmuję takie doświadczenie, więc jestem bohaterem! Tak, będę nim, jeżeli przestanę epatować utajoną nienawiścią. Mogę pytać, mogę się buntować. Mogę mieć problem z przyjęciem tego ciężaru, jakim jest cierpliwa droga do przebaczenia. Odpowiedź stanowi w perspektywie wiary wyłącznie krzyż Chrystusa i stopniowe jednoczenie się z tą tajemnicą. Każda i każdy z nas ma w historii życia doświadczenie rozmaitych krzywd. Wszyscy odnajdziemy się pod krzyżem Pana, wraz z Maryją i świętym Janem. Cytowany już Apostoł Narodów pisał do Efezjan o doświadczeniu rozdźwięku żydowsko-pogańskiego, ale i dla nas są to słowa otwierające oczy: „teraz w Chrystusie Jezusie wy, którzy niegdyś byliście daleko, staliście się bliscy przez krew Chrystusa. On bowiem jest naszym pokojem. On, który obie części [ludzkości] uczynił jednością, bo zburzył rozdzielający je mur – wrogość” (Ef 2, 13-14). Możemy stać się jednością, odkrywając nasze wspólne źródło: serce Boga, Jego pragnienie zjednoczenia ludzi ze Sobą i ich wzajemnej łączności.
Nadzieja rośnie w pokoju
Każdego tygodnia szukamy kolejnych ziarenek nadziei. Ziarno potrzebuje odpowiednich warunków, by mogło wzrastać i stać się piękną rośliną: gleby, wody, światła. Pokój jest jednym z takich czynników, które nie służą ziarnom faktycznie wsiewanym w ziemię, ale temu, co ma wzrastać w naszej duszy. Wojna odbiera nadzieję. Życie jest zagrożone w każdym momencie zbrojnego konfliktu. Życie w tak podstawowym, biologicznym i psychicznym sensie: wszak mogę zginąć! Widmo śmierci dotyka też ducha: wpędza w rozpacz. Trudno oswoić się z widmem własnego końca, jeszcze na dodatek w tragicznych okolicznościach. Trzeba jednak dodać, że do tego końca może przybliżać wrogość, jaką niejednokrotnie karmimy się nawzajem, choć w sensie politycznym czy ekonomicznym niczego nam nie brakuje. Zabijamy się spojrzeniem, przygniatamy zupełnie niepotrzebną ironią. Tymczasem obdarowując się pokojem, niesiemy nadzieję. Dzieląc się pokojem, prowadzimy innych do spotkania z Chrystusem. Na tym polega jakaś część zasiewu nadziei. To pokazuje każda pomoc niesiona ofiarom wojny, ale i dobroć, jaką możemy okazać tym, którzy są tuż obok. Wraz z nimi zawsze pozostaje Jezus, który nie przestaje mówić do Kościoła: „wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25, 40b).
kl. Michał Grzesiak