Nadzieja wierzącego nie jest oczywista dla wszystkich. W swoim życiu z pewnością spotkaliśmy i spotkamy bardzo wiele osób, które jej nie podzielają. Nie wierzą w Boga, który kocha do szaleństwa, nie wierzą w życie wieczne, w obcowanie świętych ani nic, co dla chrześcijanina jest fundamentem wiary. Czasami jest to – mniej lub bardziej życzliwa – obojętność. Czasami jawna wrogość, podpierana licznymi argumentami. Czasami sami nosimy w sobie głębokie wątpliwości. Jak zawalczyć o chrześcijańską nadzieję?

Kanonizowany w zeszłą niedzielę, 15. maja, św. Karol de Foucauld powiedział kiedyś słowa, które mocno zapadły mi w pamięci: „Za ateizmem przemawia wiele argumentów. Więcej niż za religią. W gruncie rzeczy to logiczne, żeby być ateistą. Tak jak logiczne i rozumne jest to, żeby się nie zakochać… A przecież ludzie nie są w tym wypadku logiczni. Na szczęście”.

Kiedy wiara staje się ciemna

Trzeba te słowa dobrze zrozumieć. Czasami staniemy w życiu w sytuacji, w której nasza relacja do Boga straci racjonalne podpórki. Może być tak, że nie zadowolą nas rozumowe argumenty, że wszelkie utarte odpowiedzi i schematy stracą rację bytu. Zachwieją się stare mechanizmy, które podtrzymywały naszą wiarę przed falą wątpliwości i ciemności. Stary, dobry św. Tomasz z Akwinu i jego dowody na istnienie Boga przestaną być jakąkolwiek pomocą. Cuda przestaną wydawać się dostatecznie wiarygodne.

Może tak być. Wtedy człowiek, który znajduje się w takim stanie, zrozumie, że – jak mówił św. Jan od Krzyża – akt wiary jest zawsze ciemny. Nasze życie duchowe czasami przypomina mozolne brnięcie przez gęsty, mroczny las, w którym tylko co jakiś czas – z rzadka – pojawiają się przebłyski nieba ponad koronami drzew.

Niewiara – podsycana wątpliwościami innych – stanie się wtedy atrakcyjną opcją. Jak odnaleźć nadzieję w Bogu, który nagle stał się taki ukryty? Który wydaje się nielogiczny i nie da się Go zobaczyć „szkiełkiem ani okiem”?

Miłość, która zwycięża lęk

Nie przejdę tej próby sam. Nie przejdę jej, jeżeli Bóg jest dla mnie tylko jakąś abstrakcją, nieożywionym „Bogiem filozofów”, jakąś regułką wyniesioną z lekcji religii, domu czy uczelni. Taka wiara nie przetrwa kryzysu. Kryzys ujawni jej kruche podstawy, powali tego kolosa na glinianych nogach.

I paradoksalnie… to może być tak naprawdę początek wiary. Dlatego że Bóg pragnie zawiązać z nami więź na zupełnie innym, nieskończenie głębszym poziomie. Taki kryzys nie jest tragedią, ale znakiem, że wkraczamy na nowy etap naszego życia w Bogu. On potrafi wykorzystać naszą trudną sytuację i przemienić ją w swoje piękne dzieło. Jest to bolesne, ale bardzo potrzebne. Celem kryzysu – wobec którego nie da się przejść obojętnie – jest uwolnienie naszej wiary z ciasnych form, w których ją zamknęliśmy. Celem kryzysu jest nauczenie nas miłości dojrzałej, głębokiej, prawdziwej. Takiej, która już nie zasadza się na lękliwym ocenianiu, czy dany dowód na istnienie Boga jest dostatecznie przekonujący. Miłości, w której Bóg przestaje był formułką, a staje się Osobą, z którą się rozmawia, nawet jeżeli czasem – jak w modlitwie psalmami albo w przypadku Jezusa umierającego na krzyżu – będzie to tylko pełne bólu wołanie „Dlaczego mnie opuściłeś?”. Taki krzyk może być nieraz najgłębszym aktem wiary.

Szansa na nowe życie

Człowiek zakochany w Bogu, człowiek, który poznał Go jako Osobę, przejdzie przez taki kryzys umocniony. Jeżeli natomiast jest na początku swojej relacji z Nim, to takie trudności mogą ją pogłębić. Jego doświadczenie Boga – umocnione kryzysem, który je odarł ze zbędnych podpórek – będzie tak radykalnie inne, że spojrzy ze zrozumieniem na tych, którzy tę drogę mają dopiero przed sobą, albo którzy pogubili się na niej.

Można – z pomocą łaski – pomóc sobie w tej drodze, poprzez pragnienie poznawania Boga takiego, jaki jest. Bardzo wiele jest sposobów, aby to uczynić. Dla niektórych będzie to wewnętrzna, regularna, osobista modlitwa w ciszy. Dla innych adoracja Najświętszego Sakramentu i modlitwa Słowem Bożym. Trzeba poszukać własnej drogi. Każdy z nas ma szansę na to, aby dać Bogu odpowiedź na miłość, do której nas zaprasza.

kleryk Hubert Trepa