Powołanie przez Boga do wyłącznej służby Jemu samemu na zawsze pozostaje sekretem. Bóg sam wybiera tych, których chce i zaopatruje ich w umiejętności potrzebne w głoszeniu Ewangelii. Wezwanie domaga się odpowiedzi. Bóg uzdalnia tych, którzy Mu na to pozwalają. Korzeń musi zostać zapuszczony bardzo głęboko…
Niezwykle ważne jest w świecie Biblii drzewo figowe. „A od figowca uczcie się przez podobieństwo. Kiedy już jego gałąź nabrzmiewa sokami i wypuszcza liście, poznajecie, że blisko jest lato” (Mk 13, 28). Widziałem kiedyś małe nasionko figowca. Ktoś wziął je i rzucił na bardzo bogatą glebę. Nasionko niczym sobie na to nie zasłużyło. Tą glebą zaś była gleba Kościoła. Ziarno prędko zakiełkowało i wnet znalazło się przy nim mnóstwo osób, które je pielęgnowały, troszcząc się, aby miało wszystkiego pod dostatkiem. Nie brakowało mu wody, nie brakowało wolnej przestrzeni, nie brakowało słońca. Z biegiem czasu kiełkujące ziarno nabierało kształtów, stając się coraz większą rośliną.
Zapuścić silny korzeń
Ten, kto zasiał nasionko, nie mógł wybrać dla niego lepszego miejsca. Wkrótce okazało się, że w tych warunkach rozwija się w nim mnóstwo talentów – talentów, które otrzymało bez swojego udziału. Ziarno stało się małym figowcem, a figowiec ten bardzo chciał poznawać świat. Cieszył się z tak wielu darów, które go zewsząd otaczały. Zapuszczał swoje korzenie, docierając nimi do wielu pięknych przestrzeni – coraz bardziej zanurzając się w glebie Kościoła, w glebie relacji, które tworzył z ludźmi bliskimi Bogu, w glebie dużego zaangażowania.
Po latach mały figowiec stał się dorodnym drzewem. Jego gałęzie nabrzmiały sokami, wypuścił też piękne, zielone liście, ponieważ wciąż otaczali go ludzie, którzy troszczyli się o niego. A figowiec ze swojej strony wypuszczał coraz więcej korzeni. Gdy Chrystus stanął przy nim, nie zważał na jego niedoskonałości. Zobaczył w nim piękne drzewo i zapragnął, aby od tej chwili rosło tylko dla Niego. Figowiec od dawna domyślał się, że Chrystus może mieć co do niego szczególne plany. Zgodził się więc. Chrystus poprosił go wtedy o jedną rzecz – aby postarał się zapuścić silny korzeń w Nim samym, a przestał troszczyć się o tworzenie wielu drobnych korzeni.
Nieposłuszeństwo i miłosierdzie
Mijały lata, a figowiec wciąż wzrastał. Zdawało się, że doskonale spełnia swoją rolę. Wciąż otoczony przez wielu ogrodników, był z zewnątrz nad wyraz zadbany. Wciąż miał dużo światła, dużo przestrzeni, dobry dostęp do wody. Nikt jednak nie dostrzegał, że jego gałęzie nie były już tak nabrzmiałe sokami, a jego liście nie były tak zielone, jak dawniej. Tylko figowiec i Chrystus wiedzieli, że problem stanowi korzeń – nie brakowało drobnych korzeni ludzkich przyjaźni, jednak ten najważniejszy, prowadzący ku Bogu, był zaniedbany. Gdy przychodziła burza, a silne podmuchy wiatru próbowały powalić figowiec, ten mocno się chwiał, ponieważ jego drobne korzenie były zbyt słabe, aby trzymać go stabilnie. Figowiec otrzymał wszystko, co najlepsze – wciąż jednak wstrzymywał się przed zapuszczeniem najważniejszego korzenia.
Po pewnym czasie Chrystus znów zbliżył się do figowca. Figowiec, świadom, że nie wypełnił prośby Chrystusa, był przestraszony. Bał się, że skończy jak inny figowiec, wspomniany w Ewangelii – tamten nie dawał owoców, dlatego został przez Chrystusa przeklęty i usechł. Chrystus, widząc nieposłuszeństwo figowca, zasmucił się. Odkąd figowiec był nasionkiem, troszczył się o niego, posyłając swoich robotników, aby go doglądali z całych sił. Ten jednak nie potrafił od siebie dać nawet tak drobnej rzeczy. Figowiec wstrzymał oddech, oczekując najgorszego. Wtedy stało się coś, czego wcale się nie spodziewał. Bo czy mógł się spodziewać, że zamiast go przekląć, Chrystus uroni łzę? Ulitował się, zgiął swoje nogi, chwycił do ręki narzędzia i sam okopał figowiec. Obficie podlał go wodą, użył nawozu, oberwał zeschłe liście. Niewdzięczny figowiec, obdarzony tak wielkim miłosierdziem, zawstydził się i wzruszył do głębi. Raz jeszcze usłyszał prośbę Chrystusa – zapuść swój korzeń we Mnie.
Prawdziwa odpowiedź
I spróbował. Mijały kolejne dni, a on zaczął wytężać swoje siły, żeby wypełnić prośbę Chrystusa. Choć od trzech już lat miał rosnąć tylko dla Chrystusa, dopiero teraz poczuł, że naprawdę odpowiada na Jego wezwanie. Korzeń zagłębiał się w ziemię, gałęzie figowca znowu nabrzmiały sokami, a jego liście na powrót stały się zielone. Od tamtej pory Chrystus przychodził codziennie, aby prosić o to samo – zapuść swój korzeń we Mnie. Po pewnym czasie figowiec odkrył, że staje się szczęśliwy. Zawsze próbował znaleźć szczęście, zapuszczając mnóstwo drobnych korzeni, to go jednak do niczego nie doprowadzało. Dopiero teraz zrozumiał, że nie trzeba wielu pojedynczych korzeni, aby odnaleźć szczęście. Wystarczył ten jeden, zapuszczony w Chrystusie. Wówczas przyszła kolejna burza. Figowiec zaś uśmiechnął się do siebie i pomyślał: Dobrze, że jesteś, Panie.
kleryk Kacper Biłyk