Z roku na rok, a może nawet z miesiąca na miesiąc przybywa opinii, że Kościół ma problem. I nie twierdzą tak wyłącznie zdecydowani krytycy, których łatwo określić mianem antyklerykałów i wrogów wiary. Łatwo obrazić się na wszystkich sygnalizujących trudności i nie zmienić samych siebie ani trochę. Każda i każdy z nas, grzeszników, ma się z czego i dla kogo nawracać. Nie tylko dla własnego zbawienia, ale – przez odkrycie prawdziwego sensu miłości – dla Boga i drugiego człowieka.

Jawny grzech i związane z nim zgorszenie to coś w rodzaju raka toczącego kościelną wspólnotę na całym świecie. Pewnie przychodzi nam teraz na myśl choćby pedofilia czy nadużycia finansowe. Ale są też przewinienia, które, choć może mniej oburzające, nie mają wiele wspólnego z obiektywnym dobrem. Wystarczy rachunek sumienia i dociera do mnie, że i ja potrzebuję zmienić coś w swoim życiu, bo mam własny udział w złu. Nie w jakiejś abstrakcyjnej ciemności, lecz rzeczywistym cierpieniu Boga i bliźniego. Drugi doświadcza bólu przeze mnie nie tylko wtedy, gdy sam wprost dotknę go moją wrogością. Wystarczy obojętność, która nie pomaga w leczeniu ran zadanych jeszcze głębiej przez innych. Trzeba czegoś więcej: daru w postaci dobra, pomagającego uwierzyć, że życie ma sens, bo może mnie spotkać nie tylko zło. Zachęcał do tego już święty Paweł: „nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj” (Rz 12, 21).

Kojarzymy te słowa z błogosławionym Jerzym Popiełuszką, który był im wierny aż do męczeństwa. Tymczasem nie tylko on kierował się nimi w życiu i osiągnął w ten sposób świętość. To Pawłowe wezwanie stało się dewizą biskupią błogosławionego Jerzego Matulewicza. Choć z pewnością mniej znany niż kapelan „Solidarności”, dał przykład życia wartego naśladowania. Żył w latach 1871-1927. Pochodził z litewskiej części Suwalszczyzny. Przygotowanie do kapłaństwa i studia doprowadziły go do różnych miejsc. Cała mozaika ludzi i spraw, która złożyła się na jedno życie. Barwny materiał, gęsto przetkany nicią dobra zwyciężającego zło.

Wytrwałość ziarnem nadziei

Portret bł. Jerzego Matulewicza, zamieszczony dzięki uprzejmości brata Andrzeja Mączyńskiego MIC, pochodzi ze strony https://www.matulaitis-matulewicz.org/

Zwycięstw odniósł Jerzy Matulewicz niemało. Wyszedł z trudnych warunków. Wczesna śmierć ojca, a później matki, sprawiły, że znalazł się pod opieką braci. Doskwierała bieda, a zdobywaniu wykształcenia stanęły również na przeszkodzie problemy zdrowotne. Za sprawą bólu nogi Jerzy nie mógł pokonywać dziesięciokilometrowego dystansu łączącego dom z gimnazjum w Mariampolu. Była to, zdiagnozowana dopiero później, gruźlica kości. A jednak Jurek się tym nie zraził. Choć podczas przerwy w nauce pracował w gospodarstwie, to w wolnych chwilach wiele czytał i modlił się. Pomoc jednego z krewnych sprawiła, że trafił do Kielc, gdzie dokończył szkołę średnią i wstąpił do seminarium. Gdy władze carskie zamknęły tę placówkę, trafił do Warszawy. Jako zdolny student został skierowany do Akademii Duchownej w Petersburgu. Tam został wyświęcony na kapłana w 1898 roku. Później uzyskał doktorat we Fryburgu. Pracował jako duszpasterz, szczególnie wśród warszawskich robotników i młodzieży. Na petersburską uczelnię wrócił w charakterze profesora.

To nie koniec ważnych zadań. Przyszedł bowiem moment osobistej decyzji kapłana o zaangażowaniu się w odnowę zakonu marianów. Przełożeni generalni wspólnoty duchowych synów ojca Stanisława Papczyńskiego – czciciele Niepokalanej i apostołowie modlitwy za dusze cierpiące w czyśćcu – odegrali istotną rolę w życiu Matulewicza. Jeden z nich ochrzcił przyszłego błogosławionego. Inny uczył go religii. Właśnie po nim, ojcu Wincentym Sękowskim, ksiądz Jerzy przejął obowiązki generała zakonu, który zreformował, rozwinął i zapewnił mu nowe konstytucje. Ale i ten etap nie był uwieńczeniem bogatych losów gorliwego i dynamicznego duchownego. W roku 1918 został biskupem wileńskim, zachowując stanowisko przełożonego mariańskiej wspólnoty. Siedem lat później zrezygnował z biskupstwa, ale nie było mu dane poświęcić się sprawom zakonu, jak sam tego pragnął. Zlecono mu misję wizytatora apostolskiego na Litwie, którą spełniał do swoich ostatnich dni, naznaczonych krótką i ciężką chorobą.

Czego może nas nauczyć błogosławiony Jerzy Matulewicz? W jaki sposób historia biskupa żyjącego 100 lat temu ma szansę inspirować nas, będących tu i teraz? Nas – ludzi złączonych z nim powołaniem do świętości, a jednocześnie oddalonych przez inne obowiązki i warunki życia. Ta wspólnota, ten łącznik, który odkryłem osobiście w spotkaniu z nim, a który chciałbym się z Tobą podzielić, to wytrwałość. Tak często nam jej brakuje… I jeśli szukamy ziarenek nadziei, mogących zakiełkować na często jałowej glebie naszych rozczarowań, to ofiaruję Ci właśnie jedno z nich.

Dla Chrystusa i Kościoła

Błogosławiony Jerzy spotkał się z wieloma przeciwnościami i jest jednym z wielu świadków tego, że serce otwarte na Boga i ludzi – dobre serce – to brama do prawdziwego życia. Jurek, a później ksiądz, biskup Jerzy Matulewicz nie poddał się zwątpieniu, a były momenty, w których wszystko zdawało się go prowadzić do popadnięcia w rozpacz. Ubóstwo. Postępująca i trudna do wyleczenia choroba, obecna przez całe życie. Problemy wywołane represjami politycznymi. Gigantyczny wysiłek psychofizyczny w zabieganiu o ocalenie marianów, gdy ostało się ledwie kilku członków zgromadzenia. Trudne położenie jako biskupa Wilna wobec konfliktu polsko-litewskiego, przy całej świadomości własnych litewskich korzeni i niezaprzeczalnej więzi z Polską. Misja dyplomatyczna wymagająca odpowiedzialności i ogromu pracy na różnych polach, także w kontaktach z nieraz wrogo nastawionymi do niego stronami. Wszędzie zwyciężał zło dobrem, a czynił to – zgodnie z drugim hasłem, jakie mu przyświecało – dla Chrystusa i Kościoła. Zostawiał dobro w pamięci spotkanego człowieka. Ćwierć wieku temu księża marianie wydali w formie książkowej Wspomnienia o błogosławionym Jerzym Matulewiczu. Jeżeli udałoby Ci się dotrzeć do tej pozycji, zobaczysz, jaki pokój i radość potrafiło tchnąć w serca ludzkie nawet jedno zetknięcie się z tą postacią.

Dobro jest w Twoich rękach

Ziarno jest drobne. Ten tekst nie opisze całej głębi i bogactwa postaci, z którą się spotkaliśmy. Jeśli znajdziesz chwilę i masz takie pragnienie, skorzystaj z internetowej wyszukiwarki, by poczytać więcej o Jerzym Matulewiczu. Ale ważniejsze, byśmy nie poprzestali na zdobywaniu wiedzy o pięknych przykładach. I ja, i Ty – każdy i każda z nas może przez swoją wytrwałość w czynieniu dobra czynić świat lepszym. To my, a nie ktoś inny, z woli Boga mamy w naszych rękach przyszłość swoją i bliźnich. Gdy pytamy o los Kościoła lub brakuje nam nadziei na to, że cokolwiek wokół nas zmieni się na lepsze, odpowiedź jest trudna, acz krótka: dobro jest w Twoich rękach. Możesz, choćby pomału, zwyciężać nim zło przytłaczające Ciebie i drugich. I to jest królestwo Boga, którego wypatrujemy. To przyjście Chrystusa, na jakie otwiera nas Adwent. Tylko przez dobro Pan znajdzie drogę do Ciebie i każdego człowieka. Pomóż Mu.

kleryk Michał Grzesiak