Pewnie każdemu z nas Sąd Ostateczny kojarzy się bardzo negatywnie: ze spadającymi gwiazdami, trzęsieniem ziemi, wybuchami wulkanów, zaćmieniem słońca, tsunami, etc. Ludzie prześcigają się dziś w tworzeniu katastroficznych scenariuszy, powstają coraz bardziej pesymistyczne filmy, w świetle których ludzkość czeka zagłada, a nie zbawienie. Nawet w oczach ludzi wierzących przyjście Pana Jezusa na końcu czasów jest kojarzone wyłącznie z surowym sądem, bezlitosną karą, czy zdawaniem bardzo nieludzkiego i trudnego rachunku z całego swojego życia. Łatwo spotkać człowieka, który z nieukrywaną radością zaciera ręce, czekając na koniec świata, aż Pan Bóg odpłaci w końcu tym wszystkim „łajdakom”. Tymczasem dzisiejsza Ewangelia to całkowite zaprzeczenie zarówno świeckich wizji końca świata, jak i tych „pobożnych.”

„A wy bądźcie podobni do ludzi oczekujących swego pana, kiedy z uczty weselnej powróci, aby mu zaraz otworzyć, gdy nadejdzie i zakołacze.”

Czy ktokolwiek wraca z wesela żądny krwi? Czy ktoś wraca z wielkiej uczty, by karać swoich domowników, czekających z radością na jego powrót? Skoro jest to bardzo ciężkie a wręcz niemożliwe, to zobaczmy, jak bardzo musimy zmienić nasz obraz Boga i patrzenie na Jego działanie w perspektywie Sądu Ostatecznego. Oczywiście, musimy liczyć się ze sprawiedliwą karą, (nie mylmy sprawiedliwości z surowością) jeśli w czasie nieobecności gospodarza zniszczyliśmy jego dom i roztrwoniliśmy majątek, ale jeśli żyjemy z Nim w przyjaźni i z nadzieją czekamy na Jego przyjście, to nie mamy się czego obawiać.

„Szczęśliwi owi słudzy, których pan zastanie czuwających, gdy nadejdzie. Zaprawdę, powiadam wam: Przepasze się i każe im zasiąść do stołu, a obchodząc, będzie im usługiwał. Czy o drugiej, czy o trzeciej straży przyjdzie, szczęśliwi oni, gdy ich tak zastanie.”

Pan Bóg nie przychodzi, aby karać dla zasady, ale by okazać miłosierdzie wszystkim swoim dzieciom. Jesteśmy szczęśliwi, gdyż jesteśmy obsługiwani przez samego Boga, choć ta logika wydaje się nam bardzo sprzeczna ze zdrowym rozsądkiem. Nie powinniśmy w takim wypadku nerwowo oczekiwać powrotu Chrystusa, snując pesymistyczne wizje i spodziewając się straszliwych scen, ale nabrać nadziei i jeszcze bardziej umocnić się w wierze oraz miłości. Nie czekajmy na przyjście Pana jak przestępcy, uważając jak tylko uniknąć spotkania z Bogiem oraz co tylko zrobić, aby uniknąć odpowiedzialności za nasze czyny, ale myślmy raczej jak o poprawinach, nawet jeśli będą one poprzedzone długim czasem oczekiwania i czynienia porządków w naszym życiu.

A więc przepaszmy nasze biodra, zapalmy pochodnie i czekajmy. Oblubieniec nadchodzi, wyjdźmy Mu na spotkanie!

kl. Piotr Leśniak